czwartek, 26 maja 2016

ROZDZIAŁ 2


  Po lekcjach Katherine odwiozła mnie swoją białą Toyotą Avalon do domu, ponieważ moje wyjątkowo pożyczyłam dzisiaj mamie, gdyż jej się zepsuło.
- Powodzenia! - krzyknęła Kat przez uchylone okno, kiedy wysiadłam.
  Razem z mamą, Hope i Nathaniel'em mieszkałam w dwupiętrowym domku osadzonym niedaleko lasu. Z lewej strony był pomalowany na biało, a z prawej obłożono go ciemnymi deskami. Do dużych okien były przyczepione czarne rolety. Dzięki temu domek wyglądał nowocześnie. Na podjeździe zauważyłam swój czerwony Chevrolet Cruze, co oznaczało, że mama jednak musiała już wrócić. Wbiegłam po szerokich schodach na ganek, zakryty daszkiem, który w każdym rogu podpierały drewniane słupy przyczepione do balustrady. Stała tam drewniana bujawka, którą wiele lat temu  p o d o b n o  zrobił mój ojciec, zanim jeszcze zdążył nas opuścić.
  Nacisnęłam na klamkę i wpadłam do środka. Na wejściu widać było kuchnię i zarazem jadalnię, pomalowane w kolorze jasnej limonki. Rzuciłam swoją torbę obok nogi stołu i po drodze potknęłam się o miskę naszego dużego, czarnego kundelka z rudymi łapami i pyskiem, którego moja młodsza, troskliwa siostrzyczka, kochająca zwierzęta, znalazła na podwórku. Suczkę nazwaliśmy Perła i od tamtej pory jest nam wierna. Zajrzałam do lodówki w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Lodówka wydała głośne skrzypnięcie, kiedy ją otwierałam.
- Nie szukaj nic, bo zaraz i tak jedziemy na to cholerne spotkanie z tym nowym facetem mamy! - usłyszałam dobiegający z salonu niski, męski głos.
  Zatrzasnęłam drzwiczki i leniwym krokiem podeszłam do przejścia, prowadzącego do salonu. Oparłam się o framugę i założyłam ręce na piersi. Spojrzałam na odwrócone ode mnie dwa łby, siedzące na szarej kanapie i wgapiające się w telewizor. Puszczali akurat jeden z tych programów rozrywkowych, w których ludzie wygrywają duże sumy pieniędzy. W tym momencie, zawodnik przegrał całą stawkę, źle odpowiadając na pytanie.










- A widzisz! Mówiłem, że będzie D - Nathaniel najwidoczniej znów zakładał się z naszą młodszą siostrą, która odpowiedź będzie dobra.
  Odkaszlnęłam, by zwrócić na siebie uwagę. Momentalnie odwrócili się do tyłu. Kiedy tak na nich patrzyłam, zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo się od siebie różnią, a zarazem są do siebie podobni. Po pierwsze mieli takie same nosy, ładne kości policzkowe i długie palce oraz rzęsy, którymi ja też mogłam się poszczycić. Ale na tym kończą się podobieństwa. Nate miał jasne blond włosy i niebieskie oczy, którym uległa nie jedna dziewczyna. Zaś kiedy wpatrywałam się w Hope miałam wrażenie, że gapię się na swoje odbicie. Te same szamargdowe oczy, pełne usta i falujące brązowe włosy. Ostatnio zauważyłam, że moja siostra zaczęła ubierać się podobnie do mnie i w kłótniach między mną, a Nathaniel'em za każdym razem staje po mojej stronie. Zawsze z uwagą słucha tego co mam do powiedzenia i często pyta mnie o rady. Czasami miałam wrażenie, że traktuje mnie jak swój autorytet. Mam nadzieję, że nie, ponieważ wydaje mi się, że za bardzo nie zasługuję na ten tytuł.
- Już nie mogę się doczekać, aż go poznamy, a ty? - dopiero po chwili dotarło do mnie, że Hope mówi do mnie.
- Em... Niezbyt - lekko się skrzywiłam. - Wydaje mi się, że to bez sensu. I tak, kiedy on tylko nas zobaczy, zostawi ją, jak każdy.
- Ale mama mówiła, że on bardzo się ucieszył na wieść o nas i długo nie mógł się doczekać, żeby się z nami spotkać.
- Pff... - odezwał się Nate i ponownie odwrócił się do telewizora. - Ciekawe, czego chce - znowu spojrzał na Hope i lekko przechylił głowę w jej stronę. - Nie bądź naiwna, Hopie.
  Hope niemal od razu zaaregowała na jej zdrobnienie, którego wszyscy używaliśmy, kiedy była malutka. Chwyciła poduszkę, którą do tej pory trzymała na kolanach i zaczęła okładać nią Nathaniel'a. On wyrwał jej "jaśka" i popchnął ją za jego pomocą do tyłu, śmiejąc się przy tym szeroko.
- Spadaj, mała - pocałował ją w czoło, a raczej w potargane włosy i odskoczył od niej, znowu opadając na swobodnie na sofę.
Kiedy Hope wreszcie się podniosła, spojrzała na mnie.
- W sumie to masz rację, Noe - w domu praktycznie wszyscy mnie tak nazywali. - Ten facet pewnie okaże się kolejnym draniem.
- "Noe"?! - Nate spojrzał na nią z pretensją.
Jednak miałam rację, co do tego całego autorytetu.
- Gdzie mama? - właśnie zorientowałam się, że jej tutaj nie ma.
- Już pojechała - wyjaśnił Nate. - Powiedziałem jej, że poczekamy na ciebie i dojedziemy na miejsce moim autem.
Przytaknęłam na znak, że rozumiem.
- Tylko się trochę odświeżę i możemy jechać.










  Jakieś pół godziny później zajechaliśmy na ulicę, wzdłuż której ciągnęły się przeróżne sklepy i restauracje. My jednak stanęliśmy niedaleko restauracji, która na swoim szyldzie miała napisane ozdobną czcionką "Le Reve". Weszliśmy do środka przez obrotowe drzwi z lśniącą, czarną ramą. W środku jedna ściana, była beżowa, a inna została pokryta szarymi cegłami. Przy oknie i po środku stoją czarne stoliki z białymi, skórzanymi krzesłami. Pod ścianą w rządku zostały ustawione stoły z kanapami, które były zrobione w takim samym stylu jak krzesła. W restauracji nie było dużo ludzi, więc bez problemy odnalazłam piękną kobietę o ciemnych włosach, którą nazywano Anne Levett. Ja jednak mówiłam na nią po prostu "mamo". Miała na sobie szykowną, grafitową sukienkę, która podkreślała jej kształty. 
  Lecz to nie na jej widok zamarło mi dech w piersiach. To on. Siedział tam. Tak po prostu. W rękach trzymał menu z elegancką, czarną okładką i uśmiechał się dyskretnie do mamy. Miał na sobie drogi garnitur, a na wieszaku, stojącym niedaleko ich stołu, wisiał czarny kapelusz i ozdobna, hebanowa laska, która kojarzyła mi się z niebieskimi, jarzącymi się promieniami. Nagle jego czarne, jak popiół oczy odnalazły moje. Zrozumiałam dopiero po chwili i nadal nie odzyskałam dzięki temu oddechu. Moja matka umawiała się z Cornelius'em Cruger'em. Ostatnie, co pamiętam, to jak mruczę coś o śnie i opadam prosto w ramiona Nathaniel'a, który bierze mnie na ręce. 

__________________________________


Postaram się dodać kolejny rozdział jak najszybciej <3

czwartek, 14 maja 2015

ROZDZIAŁ 1


PÓŁ ROKU PÓŹNIEJ
Rout, California

 - Za każdym razem każe mi zapamiętać swoje imię, ale kiedy się budzę... nic. Pamiętam jedynie zarys męskiej sylwetki. Nie dostrzegam nawet twarzy - i znowu ta sama śpiewka. Przychodzę do małego, ciasnego pokoiku, który robi za gabinet psychologa szkolnego, siadam na szerokim, drewnianym krześle i opowiadam o moich realistycznych snach. Naprzeciwko mnie, na bujanym krześle zasiada moja psycholożka - Zoe Blase. Jest to szczupła, wysoka kobieta o ciemnej karnacji. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby jej długie, czarne włosy choć trochę się kręciły.
- Na pewno nic sobie nie przypominasz? - Pani Blase ściągnęła lekko brwi. - Może chociaż pierwsza litera imienia.
- Wiem jedynie, że jest ono krótkie - powiedziałam w zamyśleniu. - Kiedy Cornelius po mnie przychodzi, wystarczy, że go zawołam, a on się pojawi. Niezależnie od tego, jak daleko ode mnie się znajduję. Ten chłopak za każdym razem gra mojego wybawcę.
- Wiem, wiem, ale... - psycholog zaczęła podgryzać końcówkę długopisu. - Nadal nie rozumiem, co ten cały Cornelius od ciebie chce i jaką rolę ma w tym tajemniczy chłopak.
- W takim razie jedziemy na tym samym wózku - wbiłam wzrok w klinicznie białą ścianę naprzeciwko.
  Wystrój tego pomieszczenia, zaczynał mnie już denerwować. Praktycznie wszystko było tu w odcieni bieli. Nawet podłoga była wykonana z wybladłego drewna. Przez ogromne okno wpadało zbyt dużo światła, które raziło mnie za każdym razem, kiedy próbowałam spojrzeć w stronę szyby.
- Co czujesz, gdy widzisz Cornelius'a? - zapytała Pani Blase. - Strach? Złość? A może coś mocniejszego, jak przerażenie i nienawiść?
 









Westchnęłam ze znużeniem. Ile razy już zadawała mi to pytanie? Z nudów zaczęłam się bawić oczkami w moim białym, zwiewnym sweterku, który pasował do tego pokoju jak ulał. Na szczęście założyłam do tego ciemne dżinsy.
- Dlaczego pani wciąż mnie o to pyta? Do czego w ten sposób dojdziemy? - zapytałam, podnosząc trochę głos. - Nie sądzę, iż mówiąc pani, co czuję w obecności Cruger'a, dowiemy się, dlaczego mam te sny.
- Pozwól mi wykonywać swoją pracę, dobrze Noemi? - psycholożka nachyliła się do mnie.
- Jasne - wsunęłam się w zagłębienie w krześle, który równie dobrze mogłabym nazwać fotelem.
- Kiedyś opowiadałaś mi, że te sny tworzą... jakby historię. Możesz rowinąć tę myśl?
- Nie opowiadałam pani tego jeszcze? Hm.. One często nagle się urywają, by następnego wieczoru dokończyć historię. Wie pani... to tak jak w serialach.
- Jak w serialach... - powtórzyła Pani Blase.
- To wszystko na dziś? - zapytałam, licząc na pozytywną odpowiedź.
Pani Blase westchnęła głęboko i spojrzała na mnie z pobłażaniem.
- Rozumiem, że to twoja mama zmusza cię, abyś tutaj przychodziła, ponieważ chce się dowiedzieć skąd się biorą twoje sny, więc skoro i tak już musisz tu być, to może przynajmniej spróbuj trochę ze mną współpracować. Zdaję sobie sprawę z tego, że wszyscy w okół ignorują to co przydarza ci się każdej nocy oraz uważają to za błahostkę i głupi przypadek, a ty zostajesz z tym sama. Mama też wysyła cię tu dla świętego spokoju. Ostatnio jednak skarżyła mi się, że zaczynasz mylić rzeczywistość z fikcją.
  W odpowiedzi mruczę tylko jakieś słabe "yhym". Pani Blase jednak patrzy na mnie wyczekująco i jestem zmuszona odpowiedzieć pełnym zdaniem
- Po prostu czasami w realu zaczynam zastanawiać się, czy to napewno nie sen... Czy zaraz się z niego nie wybudzę? Teraz też się nad tym zastanawiam.
- Noemi, to nie sen - oznajmia spokojnym, pewnym głosem.
- Przecież we śnie powiedziałaby pani to samo! - wyprostowałam się na krześle.
Pani Blase zamyśliła się na chwilę.
- Słyszałaś może kiedyś o proroczych snach?
Prychnęłam.
- Naprawdę? Te sny mają coś przekazać?
- A może to nie sny chcą ci coś przekazać, ale... ludzie, którzy się w nich znajdują - psycholog lekko zmrużyła swoje piękne, duże, brązowe oczy.
- To miałoby sens, gdyby nie to, że wciąż z niewiadomych powodów zapominam imienia tego chłopaka.
- Czytałam kiedyś taką książkę, w której obcy... tak jakby włamywali się do mózgów człowieka i mieszali w jego snach.
- Sądzi pani, że w moim mózgu siedzi jakiś pasożyt, który tylko czeka aż zasnę i wchodzi do mojego snu? - uśmiechnęłam się kpiąco i uniosłam do góry brwi.
- Możliwe -  tym razem odezwała się trochę ostrzej.
Kobieta wstała z miejsca i podeszła do biurka. Podniosła segregator i odwróciła się do mnie.
- Na dziś wystarczy. Niedługo powinna zacząć się lekcja - wycedziła, dając mi znak, abym wyniosła się z pokoju.
  Wyszłam na korytarz akurat w momencie, kiedy zadzwonił dzwonek. Ruszyłam w stronę mojej szafki po potrzebne na tą lekcje książki. Wkręciłam kod do szarej szafki i ją otworzyłam. W lusterku znajdującym się wewnątrz zobaczyłam, że moje brązowe włosy są bardzo potargane. Przez to, że rano prawie zaspałam na wizytę u psychologa, kompletnie zapomniałam je uczesać. Palcami przeczesałam włosy i usiłowałam jakoś je ułożyć. Skończyło się na tym, że pozwoliłam im luźno opaść na ramiona.
  Wyjęłam książki i już chciałam zamknąć drzwiczki, ale nie zdążyłam, ponieważ czyjaś ręka zrobiła to za mnie i oparła się o szafkę. Ta ręka należała do niskiej, niebieskookiej piękności ubranej w biało - niebieski strój cheerleaderki, który dobrze się na niej prezentował. Katherine May - jedna z najlepszych cheerleaderek w naszym zespole i moja najlepsza przyjaciółka od 10 lat, która mogłaby napisać żenującą książkę o moim życiu i wszystkich sekretach. Patrzyła na mnie "spod byka", ale nie było w tym prawdziwej wrogości.











- Co jest, Levett? Zepsuł Ci się telefon, komputer i co tam jeszcze, z czego mogłabyś mi wysłać chociaż jednego sms'a? - odezwała się pierwsza. - Jak mogłaś do mnie nie zadzwonić?! - lekko szturchnęła mnie w żebro. - W takim razie będziesz musiała mi o tym opowiedzieć na angielskim - uśmiechnęła się szelmowsko i lekko przechyliła głowę do przodu, tak, że jej jasno - rude falowane włosy opadły na lewe oko.
- Niby o czym? - zapytałam ze zdziwieniem.
- Jak to  o  c z y m ? Sama mi mówiłaś, że twoja matka znalazła dla ciebie zastępczego tatusia - wycedziła z uśmiechem na ustach. W słowach "zastępczego tatusia" słychać było kpinę. - Czy ona naprawdę myśli, że znajdując sobie nowych facetów, któryś z nich okaże się tak idealny, że zechce zostać ojcem siedemnastoletniej dziewczyny z nietypowymi problemami i zastąpi ci twojego prawdziwego ojca, którego nie pamiętasz?
- To on nas zostawił - wycedziłam szybko i ruszyłam do klasy.
- Jesteś pewna, że masz słuszność mówiąc "nas"? - Katherine zaczęła iść tuż obok mnie, tak, że nasze ramiona się stykały. - Może tu chodzi tylko o twoją mamę? Nie pomyślałaś, że to ona mogła go wykopać z domu i zabronić widywać się z tobą, Hope i Nathaniel'em?
  Hope i Nathaniel byli moim rodzeństwem. Hope jest ode mnie o dwa lata młodsza. Między mną a Nathaniel'em jest taka sama różnica wieku, tylko, że tym razem to on jest starszy. Katherine często się z nim spotyka na boisku szkolnym, ponieważ ma treningi cheerleaderek w tym samym czasie, co treningi koszykówki. Nate ma około 190 cm wzrostu, więc przyjęli go do drużyny bez problemu.
- To nie możliwe. Mama by się tak nie zachowała - sama nie byłam pewna swoich słów, ale starałam się powiedzieć to bardzo przekonująco.
  Jednak chyba mi nie wyszło, bo Kat spojrzała na mnie z pobłażaniem. Zresztą czemu ja się dziwię? Katherine znała mnie od dziecka. Nie miałam ochoty dalej kontynuować tego tematu. Kat chyba to zauważyła, bo wróciła do poprzedniego tematu.
- No to co z tym facetem? - mruknęła.
- Dzisiaj mama chce zapoznać z nim mnie, Hope i Nathaniel'a - bąknęłam.
- No, no. A gdzie? W jakiejś ekskluzywnej restauracji, czy raczej w barze mlecznym? - droczyła się ze mną Katherine.
- Le Reve - zerknęłam na nią z ukosa, czekając na reakcję.
- Le Reve?! - powtórzyła z niedowierzaniem. - Noe, przecież to jedna z najbardziej ekskluzywnych restauracji w Rout.
- On stawia.
- Czyli jednak bogaty - Kat trąciła mnie łokciem i spojrzała na mnie z przebiegłym uśmiechem na ustach. - Może tym razem nie będzie tak źle.
Tym razem nie zdołałam powstrzymać uśmiechu.

_____________________________________________________________

Po tak dłuuugim czasie wreszcie dodałam na bloga 1 rozdział :) Zmieniłam styl pisania, ponieważ taki mi bardziej odpowiadał i od teraz opowiadanie będzie pisane z punktu widzenia Rose.


piątek, 20 marca 2015

PROLOG





- Nie rozumiem, czemu aż tak bardzo ci na tym zależy - Jessie Claire kucał przy murze, wypatrując strażników. - Przecież, jak cię złapią, to dopiero będziesz miała kłopoty - blondyn nie pochwalał zachowania swojej towarzyszki. Kiedy poczuł powiew zimnego wiatru, bardziej naciągnął na siebie czarną, skórzaną kurtkę. Uniósł do góry swoje ciemne jak atrament oczy i z przerażeniem stwierdził, że księżyc w pełni, rzuca za dużo światła na pustą, pozbawioną drzew przestrzeń, która dzieliła ich od budynku.
- Po prostu siedź tu i pilnuj - nakazała mu dziewczyna przywierająca do muru tuż za nim. Noemi Levett była zgrabną brunetką o długich nogach. Zielonymi oczami rozejrzała się po okolicy, sprawdzając, czy nikt ich nie obserwuje. - Muszę go odzyskać, jest dla mnie wiele wart.
  Nie czekała dłużej, tylko ominęła Jessiego i popędziła w stronę muzeum, starając się nie szeleścić sięgającą przed kolano, luźną kurtką o kolorze zgniłej zieleni. Przeszła pod taśmą policyjną, którą był oznaczony cały teren w okół muzeum. Wczoraj w nocy jacyś chuligani zorganizowali włamanie właśnie do tego muzeum. Co zabrali - to wie tylko policja. Rose nie martwiła się jednak o obrazy, czy rzeźby, ale o jedną niewielką rzecz: jej aparat.
  Los tak chciał, że parę godzin przed napadem zdecydowała się obejrzeć wystawę, by zrobić kolejne zdjęcia do swojego albumu, ale wnerwiła ochroniarza, który kilka razy ją upominał o zakazie robienia zdjęć. Zabrał jej lustrzankę i oznajmił, że jeśli chce ją odzyskać, to jej opiekun musi po nią przyjść. Jednak zanim mama Noemi zdążyła ją odebrać, dowiedziała się o włamaniu i od razu założyła, że aparat także musiał zostać skradziony, ponieważ był wartościowy. Jednakże Noe nie mogła sobie odpuścić tego, by sprawdzić, czy lustrzanka naprawdę zniknęła.
  Do środka dostała się tą samą drogą, co bandyci - przez potłuczone okno. I jak my mamy czuć się bezpiecznie w tym mieście, skoro policja nie pilnuje nawet, by nikt więcej tu się nie dostał, pomyślała Noe uważnie stąpając między odłamkami szkła. Przeszła pospiesznie przez kilka sal. Kilka z nich było lekko zdemolowanych, ale dziewczyna nie zauważyła braku któregoś eksponatu. Raczej wyglądało to tak, jakby włamywacz szukał jakiejś rzeczy, ale nie mógł jej nigdzie znaleźć. Po ominięciu paru pomieszczeń wreszcie dotarła do korytarza, w którym znajdowały się drzwi prowadzące do biura. Kiedy je znalazła, szarpnęła za klamkę, jednak drzwi nie ustąpiły. Były jedynym pomieszczeniem zamkniętym na zamek. Już zrezygnowana chciała odejść, kiedy obok drzwi dostrzegła doniczkę. Jej powierzchnia była zasłonięta szerokimi liśćmi. Odsłoniła je i wyciągnęła spod nich kluczyk. Strzepała z niego ziemię i zaśmiała się cicho sama do siebie, rozmyślając nad tym, jak bardzo można być przewidywalnym.
 Wsunęła klucz do zamka i otworzyła powoli drzwi. Wewnątrz znajdowało się biurko z licznymi szufladami, a za nim wysokie, skórzane krzesło. Przy ścianach stało kilka szafek. Rose zaglądała po kolei do każdej z nich. Pootwierała też wszystkie szuflady, ale to było na nic. Po aparacie ani śladu. Tylko jakim cudem? Pomieszczenie wydawało się nienaruszone, a poza tym drzwi zostały zamknięte na klucz.
  Oparła się o ścianę i powoli osunęła na ziemię. Głęboko westchnęła. Właśnie dotarło do niej, że musi pogodzić się ze stratą aparatu. Już chciała się podnieść i wracać do Jessiego, kiedy usłyszała cichutkie skrzypnięcie desek na podłodze z korytarza. Gdyby poruszyła się chwilę przed tym skrzypnięciem, pewnie przez szelest jej kurtki nie usłyszałaby tego. Wstrzymała oddech. W pierwszej chwili pomyślała, że może Jessie jak zwykle jej nie posłuchał i postanowił do niej dołączyć, ale czy on by się tak skradał? Przeczekała jeszcze minutę. Już nic nie usłyszała. Starała się poruszać jak najciszej. Podniosła się i powoli przeszła do drzwi. Wyszła nimi i już chciała odetchnąć z ulgą.
  Jednak kątem oka zarejestrowała kogoś opierającego się o ścianę po prawej stronie od drzwi. Gwałtownie odwróciła się w tamtą stronę i z trudem powstrzymała krzyk. Mężczyzna opierający się o ścianę był wysoki i masywny. Jego ciemna, jak u Hiszpana karnacja pasowała do krótkich, kruczoczarnych włosów, które po części przykrywał równie czarny kapelusz. Ubrany był w elegancki, długi, ciemny płaszcz. W lewej ręce trzymał ozdobną, hebanową laskę, a w drugiej... aparat. Jej aparat. Spoglądał na Noemi oczami ciemnymi jak noc. Dziewczyna zdała sobie sprawę, że wstrzymuje oddech.
- To zdaje się twoje - mężczyzna uniósł do góry aparat. - Ładne zdjęcia. Spodobało mi się zwłaszcza kilka... - mówił powolnie i z wyższością. - Ten chłopak... skąd go znasz?
Musiało chodzić mu o Jessiego. Noemi dyskretnie pstrykała mu czasami zdjęcia. Robiła to w tajemnicy, ponieważ Matt zawsze kazał jej usuwać swoje fotografie. Mówiąc to sprawiał wrażenie śmiertelnie poważnego, chociaż Rose nie rozumiała dlaczego. Przecież nikomu tych zdjęć nie pokazywała.
- Chodzi panu o... - zaczęła z łamiącym się głosem.
- Nie wymawiaj jego imienia! - przerwał jej mężczyzna, a Rosemea zaczęła zastanawiać się dlaczego jej tego zakazał.
Zapadła cisza.
- Kim pan jest? - zapytała wreszcie dziewczyna.
- Trzymaj - mężczyzna podsunął jej aparat, a Noe wzięła go szybko i zawiesiła sobie na szyi.
- Kim pan jest? - powtórzyła, tym razem bardziej stanowczo.
- Nazywam się Cornelius Cruger - przedstawił się z lekkim ukłonem. - Twój przyjaciel zapewne dobrze wie, jak mam na imię - nagle spoważniał. - Jednak nie sądzę, byś zdążyła mu cokolwiek powiedzieć.
  Zanim jednak Noemi zdążyła zastanowić się nad jego słowami, on nagle zamachnął się czarną laską w jej kierunku. Dziewczyna schyliła się przed uderzeniem i dała w długą, ale poczuła szarpnięcie do tyłu. Uderzyła plecami o podłogę w pobliżu doniczki, a obok niej usłyszała jak aparat uderza w podłogę. Zastanawiała się, ile z niego zostanie, jeśli uda jej się stąd wydostać. Mężczyzna stał przy niej, przypatrując jej się z góry.
- Już mi nie uciekniesz - oznajmił z ponurym uśmiechem na ustach. - A teraz powiedz mi... Gdzie to jest?
  Dziewczyna szukała w panice byle jakiej broni. Spostrzegła ją tuż obok siebie. Z dużym wysiłkiem podniosła doniczkę i wycelowała nią w napastnika, który w ostatniej chwili odskoczył do tyłu, trafiając na ścianę. Doniczka się roztrzaskała, a całą podłogę pokryła ziemia.
- Jessie! - krzyknęła, ile sił w płucach i podniosła się do góry.
  Korzystając z okazji, że napastnik, słysząc imię "Jessie", stracił na chwilę rezon, rzuciła się do ucieczki. Drogę korytarzem pokonała bez problemu. Gorzej było na wypolerowanej, białej podłodze w kolejnych salach, po której się ślizgała. Biegła najszybciej jak tylko mogła. Ze strachu nie odczuwała zmęczenia.
- Już jesteś moja! - usłyszała kilka metrów za sobą głos Cornelius'a, który przyprawiał ją o gęsią skórkę.





  Już, już była przy potłuczonym oknie, gdy nagle zatrzymała się ze zdziwienia. Była przy tym samym oknie, tylko, że... ono nie było już potłuczone. Zaczęła walić w nie pięściami, ale ono nie chciało ustąpić. Tuż za sobą usłyszała odgłos ciężkich kroków. Obróciła głowę do tyłu i ujrzała przy drzwiach swojego prześladowcę. Ponownie zwróciła się do szyby, kopiąc w nią i waląc. Nic. Zupełnie nic. Ani jednej ryski.
  Postanowiła więc ponownie spróbować uciec Cornelius'owi, chociaż wiedziała, że to bez sensu, bo on i tak ją złapie. Jednak zanim ruszyła się z miejsca, usłyszała donośny, niski wrzask i odgłos rozpryskujących się odłamków muru o lśniącą marmurową podłogę. Natychmiast się obróciła i zdała sobie sprawę, że została sama w pomieszczeniu. Jednak trochę się tu zmieniło. Noemi powoli ruszyła do przodu i pochyliła się nad gruzem, rozsypanym na podłodze przy ścianie. Spojrzała w lewo i aż ją zatkało.
  Ściana po jej lewej stronie miała teraz w sobie szczelinę, którą człowiek spokojnie mógłby przejść do drugiego pokoju. Wyglądało to tak jakby ktoś rzucił się na tą ścianę i ją przebił... albo rzucił w nią kogoś. Po sprawdzeniu, Noemi stwierdziła, że dla człowieka byłoby to niemożliwe. Ściana była na to za gruba. Przełożyła jedną nogę przez szczelinę, a potem drugą i takim sposobem znalazła się pokoju obok. Otaczały ją obrazy z namalowanymi na płótnach karykaturami. Zauważyła na podłodze, obok swojej nogi, że jeden z obrazów jest podarty. Zapewne wisiał w miejscu, gdzie teraz znajdowała się szczelina. Po drugiej strony zobaczyła to samo zjawisko.
  Do jej uszu dotarły odgłosy walki. Podbiegła do kolejnej rozbitej ściany i również przez nią przeszła. Dalej zobaczyła to samo, więc podeszła do szpary i zajrzała przez nią. Na drugim końcu sali ujrzała Cornelius'a, leżącego na plecach na podłodze. Z czoła ściekała mu krew. Ledwo dyszał. Był cały ubrudzony pyłkiem, pochodzącym od ścian. Już chciała się wycofać, kiedy jej oczom ukazał się Jessie. Stał w pobliżu szczeliny. Na jego kurtce również dostrzegła taki sam biały pył.
- Jakim cudem tu się znalazłeś? - zapytał ostro Jess.
Cruger zaśmiał się lekko.
- Takim samym jak ty - odparł swobodnie, unosząc trochę głowę.
- Masz ją zostawić w spokoju! - wrzasnął chłopak.
- Kiedy dostanę to, czego chcę - powiedział Cornelius i wstał powoli, poprawiając płaszcz. - Zresztą, Claire, powinieneś się nią ze mną podzielić.
- Hm? - mruknął pytająco Jessie.
- Nie udawaj. Dobrze wiem, że też masz wobec niej pewne plany. Uważasz, że ona pomoże ci złamać klątwę? Może i tak, ale dobrze wiesz, że mój plan jest o wiele lepszy. Tylko pomóż mi zdobyć filary.
- Niczego nie dostaniesz. A już zwłaszcza nie od niej. Szukasz u złej osoby - zaoponował blondyn.
- W takim razie, dlaczego tu jesteś? Musiałeś wiedzieć, że w końcu po nią przyjdę. - Mężczyzna uśmiechnął się złowrogo.
- Spróbuj jej tknąć! - Chłopak ruszył na niego z pięściami.
  Prawą ręką zadał mu cios w szczękę aż ten się zachwiał. Kiedy Cornelius odzyskał równowagę uderzył swoją drewnianą laską w podłogę. Po podłożu, od miejsca, w którym kij zetknął się z marmurową podłogą, zaczął "pełznąć" po podłodze niebieski, świecący okrąg. W momencie, kiedy dotarł do miejsca, w którym stał Jessie, chłopak został odrzucony daleko do tyłu uderzając w ścianę. Blondyn osunął się na podłogę, a krąg zniknął.
- Jess! - wrzasnęła Noemi i przeskoczyła przez otwór w ścianie.
Podbiegła do przyjaciela i uklęknęła obok niego. Chłopak podpierając się na rękach usiadł, opiekuńczo objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Dziewczyna pisnęła, kiedy blondyn wyjął zza pasa sztylet i wycelował nim w Cruger'a.
- Nie podchodź - wycedził przez zęby.
- Na dziś wystarczy - oznajmił mężczyzna. - Miło było mi cię wreszcie poznać, panno Levett. - Ukłonił się lekko Cornelius i po chwili dodał: - Na pewno jeszcze się zobaczymy.
  Zaraz już go nie było. Po prostu rozpłynął się w powietrzu. Jessie i Noe jeszcze przez moment siedzieli tak nieruchomo. Potem chłopak powoli zabrał rękę, podniósł się i pomógł wstać Noemi. Nagle usłyszeli wycie syren. Policja dopiero teraz zorientowała się, że coś jest nie tak. Jessie spojrzał jej w oczy i powiedział cicho:
- Nie bój się. Nie pozwolę mu cię skrzywdzić.
- Ale czego on właściwie od ciebie chciał i... skąd ty go znasz? - zapytała dziewczyna, próbując otrząsnąć się z tego przeżycia. Noe spojrzała na rozbitą ścianę za sobą. - Ty... Ty to zrobiłeś?!
Chłopak lekko kiwnął głową z powagą.
- Wiem, że Cornelius nie planuje nic dobrego. Nie bez powodu został wygnany z mojego wymiaru. Miał tam wysoką pozycję.
- Z czego?! Jakiego znowu wymiaru? O czym ty mówisz?! - dopytywała Noemi.
- Miałem nadzieję, że nie znajdzie cię tak szybko - ciągnął dalej Jess, jakby dziewczyna nic nie powiedziała. Zaczął przemierzać salę tam i z powrotem. - Widocznie musiał trafić na mój trop. To nie dobrze. Bardzo nie dobrze. Chciałem cię przed tym uchronić i nie dopuścić, by cię znalazł.
- Ale dlaczego?
- Bo masz coś co chce Cruger - odparł blondyn. - Chociaż nie... Można powiedzieć, że masz do tego mapę.
- A tym czymś jest...? - zapytała.
- Coś, co może doprowadzić do zagłady twojego świata... I jeśli Cornelius'owi uda się to zdobyć, to prawdopodobnie mojego też.
- O czym ty w ogóle mówisz? - Noemi się zaśmiała, ale nie było w tym ani krzty wesołości. - Mój świat... twój świat... To brzmi jak z Tarzana.
Chłopak zatrzymał się i spojrzał na nią z konsternacją.
- No wiesz... Tarzan żył wśród małp w dżungli, a Jane z ludźmi. To zupełnie inne otoczenie.
- Nie o tym mówię. Jeśli chcesz mogę to określać jako wymiar.
- Wcześniej już powiedziałeś to słowo, ale kompletnie nie rozumiem o co ci chodzi. To jakaś metafora? - Noemi przekrzywiła głowę, czekając na odpowiedź. - Bo nie chce mi się bawić w zgadywanki. Właśnie jakiś facet, którego w ogóle nie znam, zaatakował mnie i chciał ode mnie czegoś, czego nawet nie mam.
- Ale w podświadomości wiesz, gdzie to jest - przerwał jej.
- Co z tego?! - wrzasnęła i obróciła się gwałtownie do tyłu, wskutek czego aparat, który wciąż był zawieszony na jej szyi uderzył ją w ramię. Noe dopiero teraz przypomniała sobie, że wciąż go ma. Zmusiła się, żeby na niego spojrzeć i skrzywiła się na widok tego, co po nim zostało. Lustrzanka była poobdzierana, widać było, że poodpadały od niej jakieś małe części. Z obiektywu zostało tylko potłuczone szkło. - Jeszcze aparat mi zepsuł!
- Naprawdę martwisz się teraz o aparat? - zapytał z rozbawieniem Jess.
- Pokażcie się! - oboje odwrócili się z kierunku głosu, który nadchodził z dworu.
- Policja już jest. - Jessie podszedł do Noe i obrócił ją do siebie. Przytrzymał ją za ramiona. - Zaraz się obudzisz, ale będziesz wszystko pamiętać... - posmutniał. -... oprócz mnie. To znaczy, będziesz kojarzyć, że istnieję, ale ani nie zapamiętasz tego jak wyglądam, ani nawet mojego imienia. To jest część tej klątwy, o której mówił Cornelius. Przez to nie mogę wrócić do swojego wymiaru - pokręcił głową. - Chociaż gdybyś zapamiętała to jedno, głupie imię, byłbym już bliżej celu. Jednak na razie, kiedy mogę cię spotykać tylko tutaj, to raczej nie możliwe. Pracuję nad tym, żeby móc pokazać ci się w prawdziwym świecie.
Noemi chciała coś powiedzieć, ale Jess nie dał jej dojść do głosu.
- Cruger odważy się zaatakować tylko tutaj, więc bez obaw. Lustrzanka naprawdę nie jest stłuczona. To się dzieje tylko w twoim umyśle.
Noemi wytrzeszczyła oczy.
- Kończy nam się czas, Noe. - Opuścił ręce z jej ramion. - Do zobaczenia. - Pocałował ją w czoło. - Zapamiętaj moje imię - to ostatnie Noemi usłyszała jak przez mgłę. Nagle wszystko zaczynało się zamazywać. Poraziła ją jasna poświata, więc zamknęła oczy.
  Pierwsze co poczuła to miękki materiał owinięty wokół jej nóg. Otworzyła powieki i usiadła gwałtownie, ciężko dysząc. Kołdra leżała zwinięta na końcu łóżka. W okół siebie zobaczyła amarantowe ściany i białe meble. Przez okna wpadały promienie porannego słońca. Była u siebie. W swoim domu. Ostatnie co pamiętała to spojrzenie czarnych jak noc pary oczu, ale nie miała pojęcia do kogo należą.

________________________________________


Tak, tak, wiem, że dla większości z was mój prolog jest za długi jak na "typowy" prolog, ale ja widziałam takich wiele i nie mogłam inaczej rozpocząć mojego opowiadania ;) Zapraszam na następną część.