Po lekcjach Katherine odwiozła mnie swoją białą Toyotą Avalon do domu, ponieważ moje wyjątkowo pożyczyłam dzisiaj mamie, gdyż jej się zepsuło.
- Powodzenia! - krzyknęła Kat przez uchylone okno, kiedy wysiadłam.
Razem z mamą, Hope i Nathaniel'em mieszkałam w dwupiętrowym domku osadzonym niedaleko lasu. Z lewej strony był pomalowany na biało, a z prawej obłożono go ciemnymi deskami. Do dużych okien były przyczepione czarne rolety. Dzięki temu domek wyglądał nowocześnie. Na podjeździe zauważyłam swój czerwony Chevrolet Cruze, co oznaczało, że mama jednak musiała już wrócić. Wbiegłam po szerokich schodach na ganek, zakryty daszkiem, który w każdym rogu podpierały drewniane słupy przyczepione do balustrady. Stała tam drewniana bujawka, którą wiele lat temu p o d o b n o zrobił mój ojciec, zanim jeszcze zdążył nas opuścić.
Nacisnęłam na klamkę i wpadłam do środka. Na wejściu widać było kuchnię i zarazem jadalnię, pomalowane w kolorze jasnej limonki. Rzuciłam swoją torbę obok nogi stołu i po drodze potknęłam się o miskę naszego dużego, czarnego kundelka z rudymi łapami i pyskiem, którego moja młodsza, troskliwa siostrzyczka, kochająca zwierzęta, znalazła na podwórku. Suczkę nazwaliśmy Perła i od tamtej pory jest nam wierna. Zajrzałam do lodówki w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Lodówka wydała głośne skrzypnięcie, kiedy ją otwierałam.
- Nie szukaj nic, bo zaraz i tak jedziemy na to cholerne spotkanie z tym nowym facetem mamy! - usłyszałam dobiegający z salonu niski, męski głos.
Zatrzasnęłam drzwiczki i leniwym krokiem podeszłam do przejścia, prowadzącego do salonu. Oparłam się o framugę i założyłam ręce na piersi. Spojrzałam na odwrócone ode mnie dwa łby, siedzące na szarej kanapie i wgapiające się w telewizor. Puszczali akurat jeden z tych programów rozrywkowych, w których ludzie wygrywają duże sumy pieniędzy. W tym momencie, zawodnik przegrał całą stawkę, źle odpowiadając na pytanie.
Odkaszlnęłam, by zwrócić na siebie uwagę. Momentalnie odwrócili się do tyłu. Kiedy tak na nich patrzyłam, zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo się od siebie różnią, a zarazem są do siebie podobni. Po pierwsze mieli takie same nosy, ładne kości policzkowe i długie palce oraz rzęsy, którymi ja też mogłam się poszczycić. Ale na tym kończą się podobieństwa. Nate miał jasne blond włosy i niebieskie oczy, którym uległa nie jedna dziewczyna. Zaś kiedy wpatrywałam się w Hope miałam wrażenie, że gapię się na swoje odbicie. Te same szamargdowe oczy, pełne usta i falujące brązowe włosy. Ostatnio zauważyłam, że moja siostra zaczęła ubierać się podobnie do mnie i w kłótniach między mną, a Nathaniel'em za każdym razem staje po mojej stronie. Zawsze z uwagą słucha tego co mam do powiedzenia i często pyta mnie o rady. Czasami miałam wrażenie, że traktuje mnie jak swój autorytet. Mam nadzieję, że nie, ponieważ wydaje mi się, że za bardzo nie zasługuję na ten tytuł.
- Już nie mogę się doczekać, aż go poznamy, a ty? - dopiero po chwili dotarło do mnie, że Hope mówi do mnie.
- Em... Niezbyt - lekko się skrzywiłam. - Wydaje mi się, że to bez sensu. I tak, kiedy on tylko nas zobaczy, zostawi ją, jak każdy.
- Ale mama mówiła, że on bardzo się ucieszył na wieść o nas i długo nie mógł się doczekać, żeby się z nami spotkać.
- Pff... - odezwał się Nate i ponownie odwrócił się do telewizora. - Ciekawe, czego chce - znowu spojrzał na Hope i lekko przechylił głowę w jej stronę. - Nie bądź naiwna, Hopie.
Hope niemal od razu zaaregowała na jej zdrobnienie, którego wszyscy używaliśmy, kiedy była malutka. Chwyciła poduszkę, którą do tej pory trzymała na kolanach i zaczęła okładać nią Nathaniel'a. On wyrwał jej "jaśka" i popchnął ją za jego pomocą do tyłu, śmiejąc się przy tym szeroko.
- Spadaj, mała - pocałował ją w czoło, a raczej w potargane włosy i odskoczył od niej, znowu opadając na swobodnie na sofę.
Kiedy Hope wreszcie się podniosła, spojrzała na mnie.
- W sumie to masz rację, Noe - w domu praktycznie wszyscy mnie tak nazywali. - Ten facet pewnie okaże się kolejnym draniem.
- "Noe"?! - Nate spojrzał na nią z pretensją.
Jednak miałam rację, co do tego całego autorytetu.
- Gdzie mama? - właśnie zorientowałam się, że jej tutaj nie ma.
- Już pojechała - wyjaśnił Nate. - Powiedziałem jej, że poczekamy na ciebie i dojedziemy na miejsce moim autem.
Przytaknęłam na znak, że rozumiem.
- Tylko się trochę odświeżę i możemy jechać.
Jakieś pół godziny później zajechaliśmy na ulicę, wzdłuż której ciągnęły się przeróżne sklepy i restauracje. My jednak stanęliśmy niedaleko restauracji, która na swoim szyldzie miała napisane ozdobną czcionką "Le Reve". Weszliśmy do środka przez obrotowe drzwi z lśniącą, czarną ramą. W środku jedna ściana, była beżowa, a inna została pokryta szarymi cegłami. Przy oknie i po środku stoją czarne stoliki z białymi, skórzanymi krzesłami. Pod ścianą w rządku zostały ustawione stoły z kanapami, które były zrobione w takim samym stylu jak krzesła. W restauracji nie było dużo ludzi, więc bez problemy odnalazłam piękną kobietę o ciemnych włosach, którą nazywano Anne Levett. Ja jednak mówiłam na nią po prostu "mamo". Miała na sobie szykowną, grafitową sukienkę, która podkreślała jej kształty.
Lecz to nie na jej widok zamarło mi dech w piersiach. To on. Siedział tam. Tak po prostu. W rękach trzymał menu z elegancką, czarną okładką i uśmiechał się dyskretnie do mamy. Miał na sobie drogi garnitur, a na wieszaku, stojącym niedaleko ich stołu, wisiał czarny kapelusz i ozdobna, hebanowa laska, która kojarzyła mi się z niebieskimi, jarzącymi się promieniami. Nagle jego czarne, jak popiół oczy odnalazły moje. Zrozumiałam dopiero po chwili i nadal nie odzyskałam dzięki temu oddechu. Moja matka umawiała się z Cornelius'em Cruger'em. Ostatnie, co pamiętam, to jak mruczę coś o śnie i opadam prosto w ramiona Nathaniel'a, który bierze mnie na ręce.
__________________________________
Postaram się dodać kolejny rozdział jak najszybciej <3

